BOWMORE Black Rock
Szkocja, Islay
Litr szkockiej zawsze spoko. Zanim jednak udało mi się otworzyć tę butelkę, trochę się nacierpiałem. Dlaczego? Otóż Black Rock’a zakupiłem na strefie wolnocłowej (czyli w dedykowanym miejscu dla tej edycji właśnie) , by po kilku godzinach od zakupu rozbić całość w holu hotelowym. To miała być ta butelka, przy której wakacyjny relaks okaże się jeszcze przyjemniejszy…
Jakiś głos z niebios zdawał się wtedy mówić” nie pij tego stary, to zła whisky była” . Gdybym był człowiekiem mocnej wiary pewnie bym posłuchał, ale że nie jestem to przy okazji wycieczki na Gibraltar zakupiłem ją ponownie za niewielkie pieniądze.
Nazwa Black Rock wywodzi się z czarnej skały wynurzającej się z wód zatoki Loch Indaal, która widoczna jest z okien gorzelni. Nie mamy tu deklaracji wieku zastosowanych destylatów, wiemy jednak, że finiszownie odbyło się w beczkach po sherry Oloroso.
Nos – delikatnie dymny, bryza morska, rodzynki, orzechy, tytoń
Smak – mało złożony i płaski, torf, czekolada, wędzona śliwka, rodzynki
Finisz – średniej długości z akcentem soli morskiej i białego pieprzu.
W trzech zdaniach: Zawiodłem się bardzo. Torf i sherry to znakomite połączenie, jednak nie w tym przypadku. Bowmorowi nie przystoi wypuszczanie tak słabych edycji. Na szczęście Black Rock świetnie się sprawdza jako składnik sosów do mięs, butelka więc się nie zmarnuje.
Zawartość alkoholu 40%, cena ok 190 zł
Moja ocena 1,5/10