Pamiętasz te czasy gdy miałeś 10 lat? Byłeś najbogatszy na świecie, słowo „dupa” było najgorszym przekleństwem, a dzieci z sąsiedniego podwórka wydawały się jakby były z innej planety. Gdy miałeś 10 lat chciałeś zobaczyć chmurę z bliska i poskakać po niej, powiedziane „na niby” zastępowało każdą rzecz podczas zabawy, a dzieląc cukierki w klasie mówiłeś „bierzcie po dwa”.
Trochę o tych cukierkach dziś i trochę tu jest na niby.
Ledaig Rioja Cask Finish – jesteś u Pani!
Opisywana dziś butelka to whisky bez określenia wieku zestawiona z destylatów leżakujących w beczkach po bourbonie i finiszu w beczkach po winie Rioja. Ledaig Rioja ma naturalny różowy kolor i nie była filtrowana na zimno.
Nos – torf, ziemistość, wodorosty, gotującą się galaretka , misie haribo, kompot z rabarbaru
Finisz – średniej długości, torfowy i cukierkowo słodki
W trzech zdaniach: Strasznie zwariowana to whisky. Jest prosta, bez większej złożoności. Mocny torf, morskość i czeskie landrynki – w zasadzie nic więcej. Nie ma sensu szukać tu głębi, ale pije się ją jak jakiś torfowy likierowy kompocik z rabarbaru. Jest niczym drink z dodatkiem soku, a finisz w beczce po winie jest jakby „na niby”. Jeśli chcesz coś postawić na imprezowy stół to jest to idealna pozycja do niezobowiązującego żłopania. Cena wydaje się uczciwa.
Przenieśmy się na moment do Afryki Południowej gdzie w latach 2012-2014 wypuszczano Glendronach 16 Platinum. U mnie dziś w kieliszku wydanie z roku 2014. Przy okazji tworzenia wpisu przypomniał mi się hit Tomasza Niecika ” Cztery Osiemnastki” . Znacie? 😉 Nie ma się czego wstydzić, choć wolałbym coś cięższego. Szczegóły w recenzji.
Opisywana dziś whisky to edycja przeznaczona na rynek południowo – afrykański. Platinum opisywana jest jako zestawienie najlepszych destylatów z beczek po sherry Oloroso nie młodszych niż 16 lat. Whisky ma naturalny kolor i nie była filtrowana na zimno.
Nos – słodki, susz ze śliwek i moreli, czekolada, marcepan, rodzynki. Troszkę szczypie w nos, nie brakuje też drewna..
Smak – na języku jest lepiej, mamy wiśnie skąpane w gęstej czekoladzie, marcepan, dużo śliwek, kawę, miód i lekką pikantność.
Finisz – średni i trochę alkoholowy. Jest tytoń i są wiśnie, pieprz oraz cynamon.
W trzech zdaniach: Rozczarowanko? Mogę tak to ująć bo spodziewałem się tu znacznie więcej „mięsa”. Nie ma tu żadnej większej głębi i złożoności..Nie znajduję tu niczego niezwykłego , a Platinum kosztuje przecież krocie. Ogólnie OK , bez fajerwerków jednak. Za te pieniądze wybieram „cztery osiemnastki w moim samochodzie ” .
Zapraszam Was na pyszną podróż do destylarni Longmorn by posmakować tamtejszej trzynastolatki z beczki pierwszego napełniania po sherry.
Opisywana dziś whisky została wydestylowana w marcu 2005. Proces maturacji odbywał się w beczce pierwszego napełniania po sherry. Butelkowanie z naturalną mocą miało miejsce w sierpniu 2018. Z baryłki #21952 powstały 924 butelki o pojemności 500ml. Rzecz jasna whisky ma naturalny kolor i nie była filtrowana na zimno.
Nos – skórzany, podgniłe deski, marcepan, mon cheri, mokradła, czekolada deserowa. Świetny wytrawny i brudny – charakterny nos.
Smak – wytrawny, dobrze wyważony, kompot z wiśni, tytoń, czekolada deserowa z pomarańczą, rodzynki i śliwki. Świetnie rozchodzi się po języku.
Finisz – średniej długości z dużą ilością czekolady i czerwonych owoców, także chili.
W trzech zdaniach: Młoda lecz bardzo dobrze ułożona whisky, której beczka firstfill po sherry dała wiele dobrego. Nie mylcie z modern sherry! Amatorzy płaskich i cukierkowych ulepków nie znajdą tu nic dla siebie. Whisky jest wytrawna i pięknie brudna, ma znamiona oldschoolu. Warto spróbować.
Nie mam już żadnych wątpliwości. Sprawdźcie jak wyszło.
Opisywana dziś whisky została wydestylowana w 2010 i spędziła 8,5 roku w beczce po bourbonie. Na kolejne 1,5 roku whisky została przelana do beczki pierwszego napełniania po Pedro Ximenez. Powstało 250 takich butelek o naturalnej mocy 59%, niefiltrowanej na zimno i nie barwionej karmelem.
Nos – ziemnisty, torfowy, dużo tytoniu, lukrecja, wodorosty, dalej drożdżówka z kandyzowaną brzoskwinią posypana cukrem pudrem i owoce leśne. Fajny bukiet, miło spędza się z nim czas.
Smak – torf przeplatający się z dużą słodyczą czereśni i wiśni, jest wędzona śliwka i trochę boczku, tytoń i lody waniliowe z polewą z deserowej czekolady. Bardzo fajna , nieco brudna i słodka – tak jak lubię.
W trzech zdaniach: Bardzo fajna Ledaig o brudnym charakterze kontrowanym przez słodycz czerwonych owoców. Whisky ma głęboki bukiet, a na języku sporo się dzieje jak na takiego młokosa. Da się wyczuć, że whisky jest młoda ale pomimo wysokiej mocy alkohol zupełnie nie drażni. Nie ma potrzeby dodawania tu choćby kropli wody. Długi finisz w beczce pierwszego napełniania po PX dał tu dużo dobrego nie zabijając jednocześnie charakteru tej specyficznej destylarni. Bez wątpienia to najlepsza RAMBLER do tej pory. Polecam! #welldone
Dziś nieco dłużej niż zwykle. Ale dziś mam dla Was aż osiem pozycji w jednym wpisie, co oznaczać może tylko jedno – Diageo Special Releases 2020. Do tematu podszedłem poważnie, ponieważ otrzymany zestaw sampli rozłożyłem sobie na trzy wieczory poprzedzając je rozbiegówkami. Dodatkowo bawiłem się przy tym wyśmienicie degustując je wszystkie na zasadzie blind tastingu, no ale skoro buteleczki były ponumerowane, nie opisane to pewnie jakiś powód takiego zabiegu musiał być.
Sprawdźcie jak prezentuje się tegoroczna seria DSR.
CARDHU 11yo
Nos – biszkopty, brzoskwinie, kokos , anyż
Smak – dużo brzoskwiń, chleb , morele , dąb, piankimurshmallow
Smak – ciasto drożdżowe z kruszonka, ananas, dąb, ziemniaki z ogniska. pieprz
Finisz – średni , banany, dym, sól morska
Zawartość alkoholu 57,9%
Moja ocena 5,5/10 , 87/100
W trzech zdaniach: Niesamowicie równa to seria. Poziomem odstają na pewno Cardhu i Singleton ale biorąc pod uwagę co nam zwykle serwują te destylarnie i tak wyszło dobrze. Najbardziej zaskoczyła mnie Dalwihnnie, która jest oleista, mięsista i daje potężnego tropikalnego kopa. Świetna rzecz! Zaraz po Dalwihnnie w moim zestawieniu umieściłbym Pittyvaich. Klasyczne akcenty beczki po bourbonie przeplatające się z miętą i nutami trawiastymi – super! Trzecia jest Mortlach, do której podchodziłem z dużą rezerwą, a otrzymałem całkiem solidną whisky. Minimalnie za nimi umieszczę Cragganmore, whisky na języku kompletna, ma również zadowalający finisz, niestety bukiet pozostawia jeszcze spory margines. W kategorii jakość vs cena wyróżniam Talisker oraz Lagavulin. To najlepsza dwunastka Lagi do tej pory, a i beczki po rumie w wydaniu Talisker’a nie trzeba się obawiać. Obydwie pozycje są bardzo zadawalające, a nasze portfele powinny udźwignąć je z jednej wypłaty.
Wielkie podziękowania dla Bartosza Ziembaczewskiego za możliwość dobrej zabawy przy DSR 2020.
Uwielbiam Campbeltown, bez dwóch zdań to mój ulubiony region Szkocji, w którym produkowana jest whisky. Do tej pory jednak Hazelburn traktowałem jako ostateczność i to nie tylko z powodu słabych podstawek. Ta whisky zmieniła moje dotychczasowe podejście. Dziś o Hazelburn 2004 Oloroso Cask Matured.
Opisywana dziś whisky to kompozycja destylatów z 2004 roku, która spędziła ponad 14 lat beczce po sherry Oloroso. Whisky ma naturalny kolor i nie była filtrowana na zimno. Powstało 9900 sztuk tej whisky, zabutelkowanej z naturalną mocą 49,3% ABV.
W trzech zdaniach: Bardzo dobra pozycja. Whisky jest świetnie ułożona i zbalansowana. Hazelburn 2004 ma cudownie brudny charakter Campbeltown, w który fantastycznie wnikają akcenty Oloroso. Bardzo przypomina mi Longrow 14, którą bardzo lubię, jednak tutaj jest jeszcze lepiej. Pyszna rzecz za dobre pieniądze. Brać kartonami! 🙂
Czarna magia według wiki to rodzaj praktyk magicznych stosowanych w złych intencjach lub opartych na wierze w możliwość odwoływania się do złej części sił demonicznych pojmowanych jako osobowe przeciwieństwa sił dobra i światła.
Cholera trochę się lękam ale ponoć alkohol przełamuje strach. Biorę na tapetę Bruichladdich Black Art 07.1
Opisywana dziś whisky to w pewnym sensie niewiadoma. Kombinacja beczek użytych do skomponowania tej whisky pozostaje sekretem, bądź jak kto woli czarną magią. Wiemy jedynie, że destylacja nastąpiła w 1994 roku, a proces maturacji trwał 25 lat. Whisky ma naturalną barwę i nie była filtrowana na zimno.
Nos – tosty z marmoladą, czereśnie, czarny bez, marcepan, delikatny dymek, sok z puszkowanych brzoskwini, miód, las sosnowy
Smak – wyraźne brzoskwinie, czereśnie i miód, orzechy, pomarańcze, ślady tropików i gdzieś w tle jeszcze kokos i wanilia
Finisz – średniej długości, drzewo sandałowe, rodzynki, orzechy i sól morska
W trzech zdaniach: Nie będę ukrywał, że moje oczekiwania były znacznie większe. Black Art 07.1 jest whisky dobrą ale brakuje jej pazura, czegoś czym mogła by mnie bezgranicznie uwieść. Największym jej atutem jest jej bukiet. Ma zrównoważony i ułożony język jednak finisz pozostawia jeszcze sporo przestrzeni. Tysiączek za butelkę? Nie pójdę tą drogą bo za tę cenę mam dublet Port Charlotte VGC + MRC , który sprawia mi więcej przyjemności 🙂
Chociaż nie jestem zwolennikiem umieszczania symboli narodowych gdzie popadnie i źle mi się od dłuższego czasu kojarzą podobne ruchy wykonywane przez producentów odzieży, gadżetów czy tatuażystów, to akurat w przypadku whisky bronić ma się jej profil, nie etykieta.
Postanowiłem więc sprawdzić jak wyszło sześciomiesięczne finiszowanie „Misia” w octavie po sherry.
Opisywana dziś whisky upamiętnia setną rocznicę Bitwy Warszawskiej. Destylat spędził niespełna 11 lat w beczce po bourbonie by później na kolejne 6 miesięcy trafić do oktavy po sherry pierwszego napełniania. Whisky ma naturalną moc, nie była filtrowana na zimno ani też barwiona. Powstało 69 butelek z czego zaledwie ponad 40 trafiło do ogólnej sprzedaży.
Finisz – krótki w kierunku średniego, dżem truskawkowy z przewagą popiołu, dębowy
W trzech zdaniach: Po całkiem niezłej bazie moje oczekiwania nie były może wysokie ale na pewno solidne. Dotychczasowe eksperymenty z octavami po sherry zwykle Bartkowi i Rafałowi wychodziły dobrze. Niestety tutaj wypadło poniżej moich oczekiwań. Na języku przewija się zbyt dużo kwasowości, a momentami nawet zgniłych owoców. Brakuje rownież intensywności na finiszu. Szkoda bo nos zwiastuje całkiem przyjemnego drama. W moim odczuciu finisz w octavie bardzo spłaszczył niezłą podstawę.
Ponoć człowiek im starszy, tym bardziej doświadczony, a co za tym idzie pije lepsze whisky. Dziś postarzałem się o kolejny rok i zdecydowanie muszę się zgodzić z tym stwierdzeniem. Zapraszam na spotkanie z Port Ellen wydaną przez Symposion International AB, niezależnego bottlera ze Szwecji.
Opisywana dziś whisky została wydestylowana w roku 1979 i spędziła 24 lata w beczce ponownego napełniania po sherry. Jest to whisky z pojedynczej beczki #03/465 zabutelkowana bez filtracji na zimno oraz bez barwienia karmelem w roku 2003.
Nos – cytrusy, żywica, po chwili owoce tropikalne, dopiero po dłuższej chwili wychodzi subtelny torf, liść laurowy, wosk, stary parkiet, wiśnia
Smak – tu już na starcie dużo torfu, popiołu i tytoniu, gdy te powoli ustępują ukazuje się papaja, brzoskwinia, morela, ziele angielskie, skórka z grapefruita, miód i znów duża dawka soczystej wiśni
Finisz – długi, dymny i torfowy, gorzka pomarańcza
W trzech zdaniach: świetna pozycja, więcej tu walorów dobrej starej beczki po bourbonie aniżeli sherry. Torf pięknie miesza się z owocami. Whisky jest świetnie zrównoważona i dobrze ułożona. Solidna dawka dobrego oldschool’u. Niska moc zupełnie tu nie przeszkadza. Super rzecz!
Jakąś chwilę nie było mnie na polskim podwórku, a przecież całkiem dużo się tu ostatnio dzieje. Dziś kilka zdań na temat Glenfarclas 12 butelkowanej specjalnie dla Tudor House.
Opisywana dziś whisky została zabutelkowana specjalnie dla Tudor House. Jest to kompozycja destylatów leżakujących przez przynajmniej 12 lat w beczkach po sherry Oloroso. Butelkowanie z naturalną mocą, naturalny kolor i 600 butelek stanowiących serię Cask Strength – Polish Exclusive batch#1.
Nos – dużo rodzynek, czekolada, pieprz cayenne, mentol, śliwka węgierka, dąb. Całkiem przyjemnie, nic mi tu nie przeszkadza pomimo wysokiego woltażu.
Smak – cukierkowa, słodka i pieprzna zarazem, są wiśnie, lody waniliowe z amaretto, śliwki, palony cukier, rodzynki. Jest dobrze, nie wybitnie ale pije się ją dość lekko.
Finisz – średniej długości, pikantny i dość alkoholowy, dużo dębu, tytoń, gorzka czekolada
W trzech zdaniach: Whisky poniżej 300zł, która ma wiele do zaoferowania. Jest wyrazista, oleista z wyraźnym wpływem Oloroso. Dobry bukiet, dobry język ale niezbyt ciekawy finisz. Ogólnie korzystny zakup godny trzech Jagiełłów. Polecam.
Ta sama destylarnia, ten sam bottler, ten sam rok destylacji i butelkowania. Różnią je jedynie beczki po winach, w których były leżakowane. Zapraszam na porównanie dwóch Bruichladdich 2004 wydanych przez Bruhler Whiskyhaus.
Opisywane dziś whisky zostały wydane przez niezależnego bottlera Bruhler Whiskyhaus i wchodzą w skład serii A Dream of Scotland. Obydwie dzisiejsze pozycje zostały wydestylowane w 2004 roku, a także obydwie zostały zabutelkowane z mocą beczki w roku 2019. Jedna z nich leżakowała w beczce po winie Grenache Blanc, druga zaś w beczce po Grenache Noir.
GN: bardziej stonowany, ocet winny, ananas , ciemne winogrona, lekka ziemnistość. O dziwo znajduję tu akcenty irlandzkiej whiskey – szok 🙂
Nieznacznie wygrywa GB oferując ciut bogatszy bukiet i więcej winnych akcentów . W obydwu przypadkach alkohol świetnie ukryty. Można z nimi spędzić przy nosie dużo miłego czasu.
Smak GB:charakter Bru od razu czaruje, mamy tu walkę pomiędzy słodkością, a wytrawnością i żadna z nich nie chce odpuścić. Świetna równowaga, whisky jest ściągająca . Jest też gorzka czekolada i mokry tytoń..
GN:charakter Bru także na pierwszym planie, mamy tu więcej słodyczy , morele, pieczona gruszka, a także kawa zbożowa. I nadal ślad pot still, który wprowadza tu sporo zamieszania. Na szczęście tytoń i ziemnisty charakter również pozostaje.
Ponownie wskazanie na GB choć tu już znacznie bardziej aniżeli miało to miejsce w nosie .
W trzech zdaniach: No cóż, walka okazała się nierówna choć obydwie pozycje miały takie same szanse na starcie. Grenache Blanc jest według mnie whisky bardziej ułożoną, znacznie bardziej intensywną i na każdym etapie ma więcej do zaoferowania niż Grenache Noir. Jestem totalnie rozbity…te „białe” aromaty i smaki wyczuwałem w opcji „czerwonej” i dokładnie to samo działo się na odwrót. Ktoś musiał mi podmienić sample 😉
TOBERMORY 12 Port Pipe Finish Limited Edition 58,6%
Szkocja, Isalnds
Dobrze móc spróbować czegoś przed oficjalną premierą, a jeszcze lepiej jeśli jest to Tobermory. Skoro moja opinia na temat debiutującej w październiku Tobermory 12 Port Pipe Finish jest dla M&P Wina i Alkohole tak istotna to nie pozostaje mi nic innego niż przelać to na papier.
Opisywana dziś whisky została wydestylowana w 2007 roku i początkowo trafiła do beczek refill hogshead, a następnie od czerwca 2016 roku była finiszowana w beczkach port pipe. Mamy tu naturalny kolor oraz brak filtracji na zimno.
Nos – od początku mnóstwo soczystej śliwki, marcepanu, migdałów , nowe opony , podpałka do grilla (ta w kostkach), przypieczony tost z masłem i solą.
Smak – ziemnista, lekko mineralna ze smażoną śliwką, konfiturą z malin, rogalik maślany , orzechy, świeży tytoń
Finisz – długi, czerwone owoce, tytoń i zioła
W trzech zdaniach: Wpływ beczki po Porto jest bardzo wyraźny, szczególnie da się to wyczuć w bukiecie, który mnie szczególnie ujął. Przy dość wyraźnych akcentach wzmacnianego wina również na języku, udało się pozostawić charakter destylarni. Toberek #zawszespoko i tutaj nie jest inaczej.
Dobra wiadomość jest taka, że whisky będzie dostępna w ofercie M&P już w październiku, a zła taka, że butelek będzie zaledwie 36… Chętnych zapewne będzie kilka razy więcej więc od razu rodzi się pytanie jaki pomysł na dystrybucję tej whisky ma nasz importer? Czekamy na oficjalną informację.